Rozmowa z Krzysztofem Bujalskim, prezesem i współwłaścicielem firmy outsourcingowej Bedeker Sp. z o.o.
Jesteście chyba jedyną taką firmą na polskim rynku książki. Świadczycie wobec wydawców usługi w zakresie reprezentowania ich interesów w księgarniach.
Wiele osób myślało już o stworzeniu takiej firmy, ale fakt, że nikomu się to jeszcze nie udało. Pomysł zaproponował jeden z moich przedstawicieli, a obecnie wspólników, Kamil Drozdowski. Było to w kwietniu ubiegłego roku. Za bardzo się do tego nie paliłem, ponieważ miałem dużo do stracenia i nie chciałem po raz kolejny ryzykować. Uważałem, że do realizacji podobnego pomysłu potrzebna jest większa liczba zaufanych osób i duży entuzjazm, graniczący trochę z szaleństwem. Takie osoby jednak się znalazły – oprócz nas Emilia Kowacz z Krakowa i Bartosz Swarcewicz z Gdańska. We czwórkę można już było myśleć o tym bardziej realnie, zwłaszcza że znaliśmy się dobrze i wiedzieliśmy, kto jaki ma w sobie potencjał.
Możesz wymienić wszystkich wspólników i ich obszar działania?
Emilia odpowiedzialna jest za Region Południowy, Kamil za Region Centralny, a Bartosz za Północny. Założenie było takie, by od razu pokryć działaniem cały kraj, bo bez tego podobna działalność nie miałaby sensu. Musimy być jednocześnie i w Łodzi, i w Szczecinie, i w Krakowie.
Których wydawców obecnie obsługujecie?
Naszą Księgarnię, ExpressMap, Wydawnictwo Szkolne PWN i Carta Blanca.
Dzielicie się pracą wyłącznie pod względem regionów?
Nie tylko. Emilia, oprócz obsługi województwa małopolskiego i podkarpackiego oraz nadzorowania pracy przedstawicieli w rejonie Południowym, prowadzi obsługę Naszej Księgarni, a Kamil wydawnictwa ExpressMap. Ja koordynuję ich pracę, sprawdzam plany i raporty dla wydawców oraz prowadzę obsługę Szkolnego PWN i Carta Blanca. Dodatkowo reprezentuję spółkę na wszystkich rozmowach handlowych z kontrahentami. Dzięki takiemu rozłożeniu obowiązków mamy pewność, że każde ze współpracujących z nami wydawnictw ma osobę, która walczy o jego interesy w naszej firmie. Ponadto, tak osiągnięte portfolio daje nam zajęcie przez cały rok, ponieważ publikacje każdego z tych klientów sprzedają się w różnych okresach.
Na jakich warunkach zatrudniacie przedstawicieli?
Kierownicy regionów, czyli reszta wspólników, oraz przedstawiciele regionalni, których jest trzech, zatrudnieni są na umowach o pracę. Podlegający im przedstawiciele – sześć osób – podpisują z Bedekerem umowy zlecenie. Jeżeli firma wypracuje premię u wydawcy, solidarnie wynagradzani są z tego tytułu wszyscy pracownicy.
Wasza struktura w ogóle jest specyficzna, bo występujesz w niej jako dyrektor handlowy.
De facto będąc prezesem zarządu, bo od początku roku jesteśmy spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Wcześniej funkcjonowaliśmy w ramach działalności gospodarczej osoby fizycznej jako Bedeker Krzysztof Bujalski. Udziały podzielone są równo, dzięki czemu każdy czuje się w takim samym stopniu odpowiedzialny za firmę i za swój region. Wspólnie tworzymy też zarząd.
Krzysztof Bujalski 31 lat, studia wyższe zawodowe na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku (tytuł licencjata w zakresie Turystyki i Rekreacji). Doświadczenie zawodowe w zakresie handlu wydawnictwami zdobywał w takich firmach jak: Globus Plus, Demart i Pascal. Żonaty, syn – sześć lat.
Jaka jest rola przedstawiciela w przypadku wydawnictwa podręczników, jakim jest Szkolne PWN?
My nie zajmujemy się ich częścią podręcznikową, a okołopodręcznikową –atlasami, ofertą pomocy maturalnych, w tym głównie serią „Matura na 100%” i „Informatorem PWN dla maturzysty” oraz tytułami do nauki języków obcych.
Firma na tzw. rozruchu z przedstawicielami handlowymi na etatach, to chyba rzadkość. Zwłaszcza, że trudno tu o zastosowanie czynnika motywacyjnego.
System wynika z doświadczeń wyniesionych z miejsc, w których pracowaliśmy. Ja generalnie jestem przeciwnikiem wynagradzania przedstawicieli w sposób prowizyjny. Chcąc wykonać założony w danym miesiącu plan sprzedaży, bywa, że ludzie ci sztucznie ją kreują wstawiając do sklepów towar, który później wraca wprowadzając niepotrzebny chaos w dokumentach. Co więcej, dyrektor handlowy ani nie może nic z tym zrobić, ani tego zaplanować. W ciągu dziewięciu lat pracowałem z przedstawicielami w firmach takich jak Demart i Pascal. Wiem, co mówię. W wydawnictwach tych system zakładał albo wypłacanie prowizji od sprzedaży, za którą spłynęły płatności – a według którego przedstawiciel nie ponosił żadnej konsekwencji za niewykonanie planu i dodatkowo musiał zajmować się windykacją – albo za zrealizowanie planu sprzedaży na dany miesiąc. Uważam, że ani jeden ani drugi system nie był dobry, bo tak naprawdę to przedstawiciel kreował wynik – albo tracił zbyt wiele czasu na zbieranie pieniędzy albo dwa miesiące wykonywał założone plany, a trzeciego przyjmował jak najwięcej zwrotów, żeby w kolejnym miesiącu go wykonać i dostać premię. Przedstawiciel zamiast kombinować ma pracować w punkcie.
W punkcie?
Tak mówimy na miejsce sprzedaży detalicznej. Bo najważniejsza jest praca w punkcie. Tylko dzięki temu można zwiększyć sprzedaż i myślę, że ta reguła sprawdza się we wszystkich branżach.
Sporo znasz firm, w których się „robi wynik”?
Powiedzmy, że znam takie. To ma jednak krótkie nogi, bo zrobiony nagle wynik zaraz trzeba odrobić. Często jednak bywa, że kiedy ktoś odniesie spektakularny sukces, odbiera premie i odchodzi z firmy. Duża rotacja w dziale handlowym powoduje z kolei, że nowych ludzi nie ma kto uczyć. Dobrych przedstawicieli jest na rynku coraz mniej, a ci, którzy są, krążą między kolejnymi wydawnictwami i po jakimś czasie odchodzą z branży. Wreszcie – mało jest firm, które szkoliłyby ich od podstaw. Kolejny problem to fakt, że przykład – także zły – idzie z góry. Nowi ludzie w tej profesji przejmują praktyki starych wyjadaczy. Zostają nimi skażeni.
A czym się skażą wasi ludzie za lat kilka?
Hm… Tego jeszcze nie wiem, bo – jak sam zauważyłeś – pracujemy w systemie, który jest nowy. Liczę na to, że to ja pierwszy odkryję jego słabe strony i ewentualne próby obejścia. Dlatego właśnie jeździmy z naszymi przedstawicielami, przypatrujemy się ich pracy, uczymy. To podstawa tego zawodu. W ciągu tygodnia dwa-trzy dni siedzę za biurkiem, a przez kolejne jestem w terenie. Trzeba wiedzieć, co w trawie piszczy, a dla przedstawicieli muszę być autorytetem, zawsze dwa kroki przed nimi.
Ile płacicie przedstawicielom?
To tajemnica.
Jesteście z nimi po imieniu?
Tak. Podobnie było w innych firmach, w których pracowaliśmy.
Za co ich rozliczacie, jeśli nie za realizację sprzedaży?
Przede wszystkim za terminowe wykonanie planu wizyt w punktach oraz za efekty widoczne dla finalnego odbiorcy. Mają dbać o właściwą ekspozycję. Żeby jednak mogli to zrobić, muszą dopilnować zatowarowania. Ważne również, by znali rotację najważniejszych tytułów w danym punkcie. Mnie interesuje efekt na półce i jeżeli wszystko zostanie wykonane w odpowiedni sposób, efektywna sprzedaż będzie już zależała od księgarza.
Czy przedstawiciele zbierają również zamówienia?
W niektórych punktach tak.
Od czego to zależy?
Na przykład od umowy z wydawcą. Bywa również, że pełnimy dla niego rolę mediatora, pośrednicząc w zawieraniu umowy z odbiorcą.
Detalicznym?
Nie tylko. Dbając o rytmiczność dostaw, zamówienie składamy lub sugerujemy złożenie u dystrybutora, z którym danemu detaliście najlepiej się współpracuje. U którego, to już nie nasza sprawa. Grunt by na poziomie rabatów wydawca nie konkurował z hurtownikiem, bo taka rywalizacja jest bez sensu i nieopłacalna dla wydawcy. Jestem za tym by zajął się produkcją książek, a hurtownik sprzedażą do punków. I niech to robią najlepsze hurtownie lokalne i ogólnopolskie.
Co robi wasz przedstawiciel po przyjściu do księgarni?
Sprawdza, czy tytuły wydawcy są na półkach, jak są wystawione i ile zostało na magazynie. Potem sugeruje księgarzowi, jakie powinien złożyć zamówienie. Pyta, czy ma on swojego dostawcę, z którego warunków jest zadowolony, czy polecić innego. I bywa, że sam składa zamówienie, zwłaszcza wtedy, gdy nie jest pewien, że księgarz naprawdę to uczyni [śmiech]. Oczywiście, formalnie zamawiającym jest on, my uczestniczymy wyłącznie operacyjnie. Ma to tę dobrą stronę, że do zamówienia składanego przez nas księgarz dorzuca inne tytuły, chcąc wszystko załatwić za jednym razem. Można zatem powiedzieć, że nasze działania wspomagają także sprzedaż innych wydawnictw i hurtowników.
Czy do obowiązków przedstawiciela należy także prezentacja bieżącej oferty oraz zapowiedzi?
Tak. W tym celu każdy z nich ma wydruki z okładką i opisem książki. Musi także umieć coś o niej powiedzieć. Przedstawiciele są wyposażeni w listy najważniejszych tytułów klienta, które bezwzględnie muszą się znaleźć w ciągłej sprzedaży i także o to dbają.
Do ilu punktów docieracie?
Do ośmiuset. Wizyty we wszystkich są dokładnie zaplanowane i podzielone między przedstawicieli. W niewielkich księgarenkach na prowincji wystarczy niekiedy być raz w miesiącu, ale już w Empiku w dużym mieście nawet dwa razy w tygodniu.
Do kogo nie docieracie?
Do marketów. One są dość specyficzne i obsłużyć ich nie można tymi samymi ludźmi, którzy jeżdżą do księgarń. Tam się spędza za dużo czasu. Testowaliśmy to w zeszłym roku, współpracując z hurtownią Globus. Znamy dobrze specyfikę ich działania i planujemy stworzyć do tego celu osobny dział, ale jeszcze nie teraz.
A jak ma się dbałość o zamówienia do umów, jakie wydawcy lub hurtownicy sami podpisują z Empikiem? Determinują one rytmiczność dostaw i poziom zapasów.
I dobrze, że tak się dzieje, bo ja bym nie chciał, żeby przedstawiciele Bedekera zajmowali się zbieraniem zamówień w tych punktach. Od tego ma być odpowiednio działający mechanizm zamawiania. Zresztą – jak już powiedziałem – brak systemu prowizyjnego dla przedstawicieli nie stanowi dla nich pokusy.
To na czym polega wasza rola w kontaktach z Empikami?
Przede wszystkim na kontrolowaniu tego mechanizmu. Jeżeli w konkretnym salonie mają być pozycje danego wydawnictwa, sprawdzamy, czy tak faktycznie jest i czy są one regularnie uzupełniane. Dodatkowo, jeśli wydawca wykupił promocję i książki powinny leżeć na stole promocyjnym, a leżą pod nim, to rolą przedstawiciela jest zareagowanie na taką sytuację. Podobnie ze sprawdzaniem, czy zostały wywieszone plakaty promocyjne i czy nie są zniszczone. Tego wszystkiego nie da się załatwić zza biurka.
Do Matrasa też chodzicie?
Też. I bardzo się cieszę, że pracuje tam Jakub Wośko. Bo on zna plusy działań przedstawicieli. Fakt, że póki co w jego księgarniach ludzie ci niemile są widziani. Nie można sobie wejść z kartką i tak po prostu notować [śmiech]. Wiemy jednak, że praca przedstawiciela jest tam potrzebna, pracujemy więc nad tym, jak pogodzić interes Matrasa i naszych wydawców. Zdaję sobie sprawę, że Bedeker jest dla sieci księgarskich firmą zewnętrzną, z którą nie mają jeszcze podpisanych umów i nie wiedzą nic na jej temat. Mam jednak nadzieję, że dzięki tej rozmowie będą już na nas patrzeć przyjaźniej. Należy również pamiętać, że wobec nich to nasi wydawcy biorą za nas odpowiedzialność i jeżeli nasz pracownik „nabroi” w punkcie, to wydawca poniesie tego konsekwencje.
A wy przed wydawcą.
Zgadza się.
Czy każdy przedstawiciel Bedekera dysponuje samochodem?
Oprócz najniższego szczebla wszyscy mają samochody firmowe.
A reszta przedstawicieli?
Reszta nie potrzebuje samochodów firmowych, ponieważ nie porusza się poza obrębem miasta. Nie byłoby to opłacalne dla spółki. Korzystają z własnego transportu, nie wnikam z jakiego.
A zarząd jakimi jeździ samochodami?
Sprawnymi [śmiech].
Czy to jest struktura optymalna dla posiadanego przez was portfela klientów?
Plan na ten rok zakłada pozyskanie jeszcze jednego strategicznego wydawcy. Prowadzimy już na ten temat rozmowy i mam nadzieję, że w przeciągu dwóch tygodni uda nam się podpisać umowę, żeby zacząć tak działać już od pierwszego kwietnia. Obiecuję, że poinformuję was o tym pierwszych. Należy pamiętać, że w ubiegłym roku wydawców mieliśmy więcej, m.in. Bezdroża, Galaktykę, Nową Erę oraz współpracowaliśmy z hurtownią Globus, dla której obsługiwaliśmy sieci marketów Auchan, Carrefour i hurtownię Wikr.
I dlaczego tych firm nie ma już z wami?
Uznaliśmy, że lepiej jest mieć ich mniej, ale obsługiwać na wyższym poziomie. Tamten układ nie opłacał się żadnej ze stron.
A gdyby po tej rozmowie zwrócili się do ciebie kolejni wydawcy, odmówiłbyś?
Nigdy nie odmawiam. Zastanowilibyśmy się, wszystko dokładnie przeliczyli i wtedy kto wie. Warunek jest taki, że na kolejnego wydawcę muszą się zgodzić ci, z którymi współpracujemy. Taką mamy zasadę.
A gdyby zadzwonił Egmont, a Nasza Księgarnia postawiłaby veto?
Można się również zapytać: czy gdyby zwróciło się PPWK, zrezygnowałbym z ExpressMapu i Carta Blanca? Pamiętajmy, że o wartości firmy i jej przyszłości decydują przede wszystkim jej klienci! Nie ryzykowałbym długofalowej współpracy dla kontraktu, który może się zakończyć po okresie próbnym. To byłoby patrzenie mało perspektywiczne. Pieniądze nie grają tu roli. Zawsze będę liczył się ze zdaniem tych wydawnictw, bo dzięki naszej współpracy Bedekerowi się udało i mogliśmy na nich liczyć w każdym momencie.
To powiedz, ile wam płacą?
Nie powiem, ile, ale powiem, jak. Z częścią wydawców jesteśmy jednocześnie i na prowizji, i na pensji stałej.
Mówisz o prowizji od sprzedaży?
Tak. Bo nasze działania w gruncie rzeczy są prosprzedażowe. Pensja stała jest natomiast za standardowo podejmowane działania, które raportujemy do każdego wydawcy. Informujemy ich także o harmonogramie pracy naszych przedstawicieli, łącznie z informacją, gdzie i którego dnia mają być obecni. Osobiście jestem za najprostszymi w formie raportami, grunt żeby były konkretne. Przykładowo, jeśli mamy dopilnować wykonania promocji w miejscach sprzedaży, do raportu dołączamy zdjęcia stołów promocyjnych, na których leżą książki. Plus historia i efekty wizyt w poszczególnych punktach.
A ewentualne wpadki w dostawach niezawinione przez Bedekera?
Bierzemy je na siebie.
Ryzyko handlowe?
Dokładnie.
Czy inni wydawcy podkupują ci ludzi?
Wierzę, że ci ostatni są zbyt zaangażowani w ten projekt by szukać innego pracodawcy. Staramy się by wierzyli w naszą misję i brali czynny udział w kreowaniu wspólnych wartości. My zresztą też liczymy się z ich zdaniem, które zawsze mogą wyrazić. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że inni wydawcy i hurtownicy jeszcze nas lekceważą licząc, że wcześniej czy później wszystko się rozpadnie [śmiech]. Pewnie sądzą, że za jakiś czas sami do nich przyjdą i nie będą musieli ich podkupywać. Dzięki stałej pensji dla spółki i założonym planom sprzedażowym klientów wiemy jednak, że do tego nie dojdzie. Bałem się, że te dwa pierwsze miesiące tego roku będą słabe, a okazało się, że nie wykazaliśmy straty. Z optymizmem patrzę w przyszłość. Chcemy zatrudniać kolejnych ludzi.
Czy dokonywanie oceny bieżącej sytuacji w wydawnictwach oraz sugerowanie właściwych rozwiązań, o czym można przeczytać na stronie Bedeker.eu, to tylko komunikat marketingowy?
A skąd. Zajmujemy się i tym. Osobiście jestem za to odpowiedzialny.
A zdjęcia ze szkoleń, jakie znalazłem w Internecie?
To są wspólne szkolenia z wydawcami, w trakcie których poznajemy ich ofertę i rozmawiamy na temat możliwości zaopiekowania się nią. Potem sami, we własnym gronie, omawiamy przebieg tych szkoleń. Takie szkolenia robimy raz na kwartał.
Jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z rynkiem książki?
Bardziej z rynkiem wydawniczym, ponieważ zaczynałem od map. Dziewięć lat temu zostałem zatrudniony w Gdańsku, w hurtowni kartograficznej Globus Plus założonej przez hurtownię Globus (po roku wycofali się za spółki) i wydawnictwo Demart. Dostałem samochód, biuro, 500 zł i kilka map. Usłyszałem „Pan sobie radzi”. I poradziłem sobie. Na początku chodziłem po kioskach sprzedając dziennie za 300 zł i dysponując trzema tytułami – atlasem i mapą samochodową Polski oraz planem Trójmiasta. Wówczas liderem na Pomorzu była w tym segmencie hurtownia Vicon. Tak mocna, że w księgarniach w ogóle nie chciano ze mną rozmawiać. Stąd pomysł na kioski – tam konkurencji nie było. Uważam, że hurtownię udało się bardzo dobrze rozkręcić – handlowaliśmy ofertą Demartu, stałem się też strategicznym klientem oficyn Pascal i Kluszczyński, nawiązałem bliższą współpracę z wydawnictwem ExpressMap, które wówczas jako jedyne posiadało bardzo dobre i trwałe mapy laminowane. Obroty rozkładały się mniej więcej proporcjonalnie i po sześciu latach działalności staliśmy się dla lokalnych księgarzy bardzo ważnym partnerem. Dzięki temu zdobyłem doświadczenie we współpracy z innymi wydawcami oraz poznałem plusy i minusy współpracy hurtownika z punktami detalicznymi. Potem przez krótki czas zatrudnionym byłem w samym Demarcie.
Pracowałeś także w Pascalu.
Tak – zaraz po Demarcie. W Pascalu zostałem kierownikiem sprzedaży detalicznej i miałem pod sobą przedstawicieli handlowych. Nadal jednak utrzymywałem kontakty z punktami sprzedaży kartografii na Pomorzu, choćby po to by móc się dalej uczyć. Bywało, że mieszkając w Gdańsku wyjeżdżałem w niedzielę w nocy by na 9 rano pojawić się na spotkaniu w Bielsku, w Pascalu. Tydzień pracowałem i na weekend wracałem do domu, do Gdańska, zaliczając po drodze kolejne punkty. Po przyjeździe, zamiast spędzać sobotę z rodziną, ze swoim obecnym wspólnikiem jechaliśmy na Hel sprzedawać mapy. Kursowałem tak pół roku i dziś mogę powiedzieć, że jest bardzo mało punktów w Polsce, gdzie sprzedaje się książki, a których bym nie znał. Mając wiedzę na ich temat, jestem w stanie ocenić, co i gdzie można wprowadzić do obrotu. Ta wiedza procentuje. To były ciężkie czasy, wiele się jednak nauczyłem i bardzo miło je wspominam. Dziś przedstawiciele mają wszystko „podane na tacy” i narzekają, że im ciężko! A tak naprawdę nigdy nie przeszli przez podobna zaprawę.
Długo pracowałeś w Pascalu?
Kilka miesięcy. Odszedłem nie widząc możliwości awansu. I na tym skończmy ten wątek.
Rozumiem, że nabytą wiedzę przekazujesz dalej.
Oczywiście. Przedstawiciel Bedekera nie ma prawa przyjść i powiedzieć, że czegoś nie da się zrobić. Nie ma rzeczy niemożliwych, należy tylko znaleźć odpowiednie rozwiązanie – takie motto im przekazujemy. Każdy nowy przedstawiciel ma „okres ochronny” trwający trzy miesiące, kiedy staramy się mu wszystko pokazać i wytłumaczyć. Bywają jednak przypadki, gdy po tym okresie przedstawiciel mówi, że czegoś nie da się zrobić, a próbował wszystkiego. Wtedy zakładamy się, że ja to postaram się zrobić i oceniamy, czy było to możliwe czy nie. O co się zakładamy, nie pytaj. Grunt, że żadna ze stron nie jest na tym stratna [śmiech].
Na jakim etapie rozwoju byliście w październiku ubiegłego roku, kiedy obaj rozmawialiśmy na Targach Książki w Krakowie?
Walczyliśmy. Decydując się na przekształcenie w spółkę, wszyscy pożyczyliśmy pieniądze. I zacisnęliśmy zęby. Przez długi czas nie zarabialiśmy, ledwo pokrywając koszty. Najważniejsza była jednak praca w punktach. Po kilku miesiącach przekonaliśmy do siebie wydawców i mogliśmy wreszcie podnieść stawki, tak żeby dwie strony były zadowolone. Ciężko było, Kuba [śmiech].
ROZMAWIAŁ KUBA FROŁOW
Biblioteka Analiz 6/2007, 13 marca, www.rynek-ksiazki.pl